99. Przemyślenia ze stuletniego parku.

Myślę sobie, żeby zdążyć opisać to, co mnie tak zachwyca, nim zachwycać przestanie...

Nieuchwytny taki ten zachwyt.
Żywy i szczery. Płonący, gdzieś z tyłu głowy z obawą - że łatwopalny. Łatwowypalny.
Póki co - jest. I cieszy. I śmieję się do siebie. I dobrze mi, mimo Orlej Perci w życiu zawodowym - idzie się do przodu, bo co zrobić? Gdzie się wrócić? Jaki helikopter ratunkowy wzywać?

Zatem - wytrwałam! Cały miesiąc na dwóch etatach!
To zachwyca... Że już po. ;) Choć dla jednych to chleb powszedni, dla innych totalne zaskoczenie i niedowierzanie, że tak w ogóle można... Jak Orla Perć dla wspinaczy i wielbicieli Krupówek. ;) I dalej zgodnie z tą metaforą - ja chcę zostać na poziomie Orlej Perci. Krupówki mnie nudzą, ale do wspinania w skałach też mi się nie pali. Orla Perć porywa serce, totalnie zachwyca, wstrzymuje oddech.. Ojej, jakie to było mocne przeżycie!...

No a nowa praca... Ach, ciągnęło mnie tam przecież już od lat. Już od trzech tygodni praktyk na trzecim roku. Miejsce i klimat urzekł. I musiałam o tym dużo mówić, bo słyszę teraz zewsząd "super, przecież od dawna o tym marzyłaś!". Tak, to prawda!

Co mnie zatem tak zachwyca w tym miejscu, które innych przeraża?


Oj, ciężką pracę panie mają...
- to akurat słyszałam wszędzie: 
i na intensywnej (oj, tak...), 
i na pediatrii (no, czasem tak!), 
i teraz... 
Za to w przychodni chyba rzadko kto
wzdychał nad naszą ciężką pracą... ;)



Teraz pomyślałam, że cudowna jest tam taka rodzinna atmosfera. Klimat wspólnoty. Bycia razem. Swobody. Nie tylko wśród personelu (no, aż tak różowo nie jest... ale jest bardzo dobrze! najlepsze środowisko pracy z jakim do tej pory w życiu zawodowym się spotkałam! Najbardziej na luzie i w moim stylu...) - ale i wśród pacjentów. Ludzie z sercem na dłoni. Ci w manii motywują i wspierają tych w depresji. Zgłaszają swoje obawy, obserwacje. Sami z siebie przynoszą dla współtowarzyszy jedzenie z jadalni. Pomagają przy upadku. Organizują czas wolny. Urocze...

I zgłaszają te swoje problemy... Śmieję się w duchu. Nie szyderczo, ale tak... z ciepłem. Z rozczuleniem. Że doświadczenie pracy na pediatrii pasuje tu jak ulał. ;) Czasem jak w przedszkolu - skargi, zażalenia, tej rangi problemy. Jest to takie specyficzne poczucie, które bardzo mi się podoba... Czy to rodzaj władzy? Mocy rozwiązywania tych problemów? Adekwatnych działań terapeutycznych? ;)

Fascynują mnie te zaburzenia. Nie wiem, czy to dobrze... Ale z pasją czytam o objawach chorobowych. Obserwuję na własne oczy. Całą sobą chłonę, co się dzieje. Z prawdziwą fascynacją. Dowiaduję się coraz więcej, i więcej... z prawdziwie żywego życia! Teraz, gdy ten zawodowy kołowrotek się skończył, mam nadzieję, że zgłębiać będę coraz bardziej i teorię. Przyrównywać mądre książki do rzeczywistości. Uczyć się naukowych podstaw tego, co mam przed oczami. To, co na papierze mnie pasjonowało, odnajdywać w prawdziwym życiu. Póki co dotykam tak bardzo z bliska tych wszystkich wielkich problemów. Marginesu społecznego - też. Grubych spraw. Co za paradoks, teraz tak sobie myślę... Co za życiowe oksymorony. Że ludzie ganiający z siekierą za żoną, ćpający na plantach, mający poważne sprawy karne - są jednocześnie w tym zamknięciu czasem trochę jak przedszkolaki...


Mogę do woli rozmawiać z ludźmi cierpiącymi na zaburzenia, które mnie fascynują. Pomagać (oby!) rozmową. Działać. Reagować. Mieć wpływ! 

I po uszy tonąć we wdzięczności. W dobrych słowach od pacjentów. W wyborze na powierzanie sekretnych spraw. W zwracaniu się do mnie z problemami. W porozumiewawczych spojrzeniach. W pragnieniu spokoju i jasnego wytłumaczenia. W widocznych zmianach, które zachodzą pod wpływem moich słów. Jeju, jak mnie to cieszy! To jest taka pomoc, która porywa mnie chyba najbardziej. To jest chyba właśnie to coś, czego chciałam, idąc na te studia. 

Widzę perspektywy! Takie mgliste i niepewne, ale majaczą już w dali. To taka działka medycyny, w której już teraz co nieco wiem, całkiem-całkiem się orientuję, jak na pierwsze kroki. Którą z pasją chcę zagłębiać coraz bardziej. Która mnie żywo interesuje. Możliwości są różne... Ale i dawne mgliste plany wychodzą z zakurzonej niepamięci na światło dzienne. Bo tuż obok jest serdeczna dziewczyna, która będąc w podobnej zawodowo sytuacji, idzie właśnie na tą ścieżkę, którą i ja chciałam iść. Zobaczymy, zobaczymy... Są może i inne możliwości. Nie upieram się. Zobaczę. Chcę w to wejść coraz głębiej, zbadać grunt, rozejrzeć się. Dawać z siebie co mogę. Uczyć się na każdym dyżurze - od samych pacjentów. I z doświadczenia starszych. Filtrować to przez swoją wrażliwość i podłoże teorii. Ach... Nareszcie jestem w takim miejscu, w moim zawodzie wyuczonym, z którego widzę jakąś drogę do przodu!

"Lubię tych pacjentów" - mówiła Justynka. I ja za nią powtarzam.
Ciepło na sercu wywołują. Przywitania, podziękowania, zapytania, umawiania na serniki. Ojeju...

No i bycie "w akcji". Przy prawdziwie psychotycznych pacjencie. Działanie! Jeju, to taki miks szpitala polowego na Woodstocku, praktyk na trzecim roku, trzech godzin "przystosowawczych" w MONAR'ze... Miks tego, co mnie fascynowało. Co porywa.

I ta różnorodność! Można dotknąć wszystkiego po trochu. Porozmawiać, pokrzyczeć. Wytłumaczyć, pogawędzić. Przywołać do porządku, ukoić dobrym, spokojnym słowem. Działać w akcji i odpocząć przy dźwiękach dobrego radia.

No i te okolice! Tak dobre. Świadomość stuletniej historii tego miejsca... Legendy, którą obrosła już sama nazwa. Budzę podziw w same sobie, myśląc, gdzie pracuję. ;) I ten wspaniały park! Pranie rozwieszone przy oddziale rehabilitacyjnym! Dziki w nocy! Cały klimat tego miejsca... Bez ogrodzenia. Miasteczko dla obłąkanych. Cisza, zielone drzewa. Kasztany. Praca w prawdziwym, historycznym już parku, a nie przy głośnej drodze ciągłego ruchu. 
Tak, to miejsce też mnie zachwyca...


Kolorowe tabletki. 

Jak i klimat w samym środowisku... Dobre relacje. Zabawnie, na luzie. W takim stylu właśnie, który mi "leży". No i kilka młodych osób! Jest z kim i o czym porozmawiać. Jak dobrze....
Chleb dla pacjentów, i dla nas. Obiadki, herbatki. Z widokiem na spacerujących z panią kuchenkową. Cudowna pani Kazia z kuchni, pani Bogusia z siostrą pokazująca najkrótszą drogę na przystanek i oprowadzająca po Starym Osiedlu. No cudownie...

I nie ma tego paskudnego podziału. Tych znienawidzonych przeze mnie granic. Mogę dużo, mam wpływ! Decyduję w większym stopniu, niż do tej pory. Współpraca! Jak dobrze...


Oby ten zachwyt i zapał trwał, i trwał... :)

____________________________

+ 4.09
Kolejne myśli:
Że oni uczą normalności (paradoksalnie). Cieszenia się tym, co jest. Pokazują proste powody do radości. Trudno nie uśmiechać się razem z nimi. Nie odpowiadać na głośne "dzień dobry siostrzyczko!". "Do widzenia pani pielęgniarko!"

Wrażliwość, chęć wysłuchania - to dużo. Ktoś taki jest tam potrzebny.
Dopytują, czy pani ma jutro dyżur.
Pytają poufnie i osobiście. "Bo ja wolę pani zapytać niż tamtej..."
Jeszcze nie zagłębiałam się w dawno przyswajane techniki rozmów terapeutycznych... Ale sama chęć wysłuchania, spokój, wrażliwość, empatia - to już bardzo dużo! - widzę to.

Fascynuje mnie ten świat psychiatrii... Nareszcie widzę sens mojej pracy zawodowej... :)


___________________

I jeszcze inne zachwyty:

Jeden z nielicznych wolnych wieczorów sierpniowych. Grill w mieście, a pod lasem. W oddali świecące wieżowce. Wystający zza chmury ogon Wielkiego Wozu. Świerszcze. Totalny spokój. Łagodne pagórki z niską trawą. Rozmowy o rowerowych podróżach. Wspólne zainteresowania, ulga bezstresowych rozmów o byciu w drodze. O, jak dobrze... Móc tak siedzieć na tych łąkach ruczaju i czuć wakacje... :)




Obraz i rytm muzyki mówią innym językiem / Jakub Julian Ziółkowski

 Nie chcę archiwizować. Chcę tworzyć. Potrzebuję sztuki jak ożywczego głębokiego oddechu. Karmię się kontaktem ze sztuką, nasycam. Twórczoś...