Rozbujał się odpustowy kwiatek między rozmarynami, to była chwila. Moment rozświetlonego słonecznie świata.
Różane, strzępiaste tulipany (imieninowe!) schylają swe główki nad ślubne życzenia, nad słoik z cukrami świata, nad zielony imbryk herbaciany, nad zieloną świeczkę o zapachu skoszonej sztucznej trawy.
Ten imbryk wymaga dużo cierpliwości. Dokładności, staranności. Żeby nie rozlać herbaty poza kubek należy bardzo ostrożnie, powoli nalewać napar z pełnego imbryka...
Ten imbryk wymaga dużo cierpliwości. Dokładności, staranności. Żeby nie rozlać herbaty poza kubek należy bardzo ostrożnie, powoli nalewać napar z pełnego imbryka...
Choć niczym miłym to spowodowane, to dobrze zostać w domu, niespodziewanie. Mieć dodatkowy dzień wolnego. Nacieszyć się spacerem za sprawunkami w świeżym śniegu, słońcu, spokoju przedpołudnia dnia roboczego.
Niespodziewanie mieć Czas.
Słoneczne chwile co rusz wracają.
No właśnie, spadł śnieg. Szliśmy wczoraj ulicą świętej Anny, spiesząc na slajdowisko o Tadżykistanie, i wtedy zaczął pruszyć. Ciemność popołudnio-wieczoro-nocy od dawna zapanowała nad miastem. W świetle latarni drobne kropki śniegu opadały na bruk.
A nim na dobre zapadł zmierzch - biegłam prosto na północ. W stronę morza. Przez puste, chwastami zarośnięte pola w mieście, przez uliczki wśród jednorodzinnych domków dobiegłam nad Rzekę. Samochody światłami swoimi powiększone, rozbuchane. Woda w dali odbijała migotanie drogi. Powroty ze szkoły w to listopadowe popołudnie, grupkami, gdy jest się młodym, wolnym, wydaje się że wszystkie drzwi stoją otworem i rocznik urodzenia ma niesamowicie wielkie znaczenie. Okrężne to powroty, zahaczające o trawniki za sklepem, rozkrzyczane na puste ulice, z niedbale przewieszonym plecakiem przez ramię. Pamiętam to poczucie wyjątkowości. Ten Czas, który należał do nas. Te posiadanie parunastu lat, które było najważniejsze. Moje osiedle, moje bloki w moim mieście. Wyjątkowe, klimatyczne. Nasze miejsce, jedyny świat. A tu młodzi ludzie z obszaru miasta większego - niby to dzielnica, a jak wieś - tak samo w jedynym swoim świecie wracają ze szkoły.
Fala wspomnień i rozczulenia.
Ha.
Kończąc pracę w przychodni pożegnałam się jabłkami od Oli M. ze Szczyrzyca. Zaczynając pracę na oddziale przywitałam miejsce gruszkami i jabłkami od Taty Gosi z Jodłownika. Oj, jak ładnie. Beskid Wyspowy łapie serce w okowy. ;)