101. Przedostatnia poziomkowa herbata i łagodność jesieni. Pomysł na "rodzinną sagę"

Dobrze robić sobie drobne przyjemności. Wydać nawet i z 3 złote więcej na przepyszną poziomkową herbatę ;) niż na jakąkolwiek byle inną. Herbatę, której każdy łyk cieszy. Której poziomkowa świadomość raduje... ;)

Taka dygresja. Nie o tym chciałam.


Chciałam napisać o przepięknej jesieni. Choćby teraz, w tym momencie - wiatr jest taki szalony. Zupełnie zwariowany. Wczoraj przypominał mi takie porywiste, górskie, wietrzne zawieruchy. Liście z najbliższych drzew już w znacznej mierze pospadały, odsłonił się widok w dal. Na wielobarwne drzewa. Na jesienną łagodność. Na przestrzeń świata pobliskiego. Na odległe niewielkie wzniesienia, ścianę jesiennie kolorowego lasu. Z tym szalonym wiatrem w chowanego gra słońce. To oświetla swoją promienną radością świat, to chowa się za chmurami. A przy takim wariackim wietrze chmury też są niesamowite. Obłędnie trójwymiarowe, ciągną się hen, po horyzont. Kłębiaste, zmienne, porywcze w swej naturze, jak ten szalony wiatr. 


Cudownej jesieni doznawałyśmy na jodłownickim spacerze. O tym przede wszystkim chciałam napisać. Mama zostawiła córkę z tatą i ruszyła z domu w drogę, pod sercem niosąc pięciomiesięcznego syna ;). Szłyśmy razem aż do krzyża na górce, o którym mała Gosia myślała, że to grób jej dziadka. 
A to najpospolitszy krzyż z Janem Pawłem II w swym uzasadnieniu bycia na górze.

Cykliczne poznawanie Beskidu Wyspowego w pielęgniarskim gronie - najlepsze. ;)

Po drodze zachwytów moc. Zbieranie dzikiej róży na nadchodzące wino. Łagodność jesieni dnia powszedniego. Wędrowałyśmy w górę i w dół. Razem z dziećmi wracającymi ze szkoły. Z plecakami, z koleżanką i kolegą, po tych pagórkach. Z takimi widokami droga ze szkoły! No niesamowitości... Bo panoramy były przepiękne w tej naszej drodze. Tak zwyczajnie, tak po prostu. Lubię te okolice Jodłownika i Beskidu Wyspowego. Szczyrzyc, wspomnienia. Klimat miejsca. Uroki, ale bez pompy. Rozległe pagórki z licznymi sadami. Wiosną kwitnące, teraz mijałyśmy powykręcane jabłonie z pojedynczymi żółtymi kulkami jabłek wśród nagich gałęzi. Tak, dużą sympatię mam do tych rejonów. Roztkliwiają serce. Bardzo lubię odwiedzać Gosię - i ruszać w drogę. Ostatnio wiosną na Kostrzę, teraz przez Wilkowisko. Już parokrotnie i też z Jagodą na okoliczne szczyty. Jak dobrze...

Jesienią więc się nasycałyśmy w tym długim spacerze. I rozmowami. Gosia jest doskonałym słuchaczem. Czuję swoją wyjątkowość i jej wielką uważność opowiadając, snując refleksje i plany. Przemyślenia. Jaki to był dobry czas... I to łagodne jesienne słońce, i kwintesencja fotografii prania, choć  żadnego zdjęcia prania nie zrobiłam ;) - zachwyt nad czyjąś codziennością, zwyczajnością. Klimat pospolitości. Piękno najnormalniejszych chwil... 

No i te roztapiające serce jesienne widoki... Nie wiem, jakimi słowami opisać. Mam w głowie błogie wspomnienie. I chcę podkreślić ten zachwyt - tą łagodną, dobrą polską złotą jesienią... :)



Lubię pisać. Potrzebuję pisać. Potrzebuję w taki sposób się wyrażać.
Wczoraj zasypiając pomysłów na pisanie ogrom... :)

Też rozwinięcie idei sprzed jakiegoś czasu - żeby w floresowo-różowym zeszycie od Taty (gdzie on jest?.. wierzę, że przy kolejnej przeprowadzce i porządkach piwnicznych się łatwo odnajdzie... ;)) zapisać historię rodziny. Dla dziecka. Gdy będę kiedyś w ciąży (a ta możliwa wizja staje się coraz bliższa...) poza tym, że mając wolny czas wtedy planuję nauczyć się grać na gitarze ;), chcę też spisać rodzinne historie. Dla potomnych. ;) To pomysł z Beskidu Śląskiego na pięć lat naszego z Bartkiem poznania się. B. biegał po ścieżkach, a ja we mgle kibicowałam mu i rozmyślałam. I tak wtedy wymyśliłam. Spisać naszą historię poznania się, ale i naszych Rodziców, i dziadków... Wczoraj rozmyślałam o tym też. Żeby pozbierać to, co Rodzice i ostatni Dziadek Bartka pamięta. Daty, okoliczności. Możliwy przebieg zdarzeń. Historię Miłości... Relacji, dzięki którym dochodzi do powstania nowego człowieka... Zbiegu okoliczności, które tworzą historię. Przy innych kombinacjach byłoby przecież zupełnie inaczej. Inni ludzie rodziliby się z innych relacji. A tu deszcz w Katowicach i brak parasola (? - muszę wybadać dokładniejsze szczegóły.. ;) ), a tu zdjęcia komunijne z rodzeństwem u boku, a tu wycieczka w góry i totalna przypadkowość... 

Rodzinna Saga. Taki mam pomysł. ;)


A możliwe Dziecko powoli mniej przeraża. Myślę, że jeszcze czas... Jeszcze mam tęsknotę za dłuższą podróżą... Która jednak powoli z tęsknot za życiem wagabundy skracała się do roku, pół roku, trzech miesięcy... ;) Chciałabym jednak coś takiego przeżyć z B. Tęskno. Może w głowie nieżyciowe wyobrażenia, może bardziej "klimat"... Ale jednak namiastka w trzytygodniowym byciu w drodze na rowerze - inspiruje, do więcej, dalej, dłużej... Majaczy w głowie Ameryka Południowa. Rower? Góry? Odwiedzenie Argentyńczyków. ;) Nauka hiszpańskiego.

Póki co jednak projektujemy naszą kuchnię w zbliżającym się mieszkaniu... ;)

A ja kupiłam "Złe matki są najlepsze" i po przejrzeniu paru stron śniło mi się, że urodziłam dziecko. Poród był bezproblemowy, a karmienie noworodka piersią łatwe i oczywiste. Haha. ;) Coś może się we mnie przełamało... Odwyk od pediatrii ;) i inne spojrzenie. Fajna sprawa, tworzyć człowieka... To może nie tak straszne, jak jeszcze niedawno myślałam...
Ale jeszcze czas. Tak myślę, taką mam nadzieję.


Choć nic zupełnie nie jest pewne i nic przecież nigdy nie wiadomo...


I to już nie zachwyty z codzienności - ale chciałam gdzieś spisać. Może lepiej byłoby na papierze, ale klawiatura pisze szybciej niż długopis... Że mam dość - i mam do tego prawo. Że taki dzień jak dziś bardzo cenię, gdy M.B. ma dyżur. Dom pusty i tylko dla mnie. Można śpiewać, głośno słuchać muzyki, nie przejmować się. Ale czy o głośne słuchanie muzyki mi chodzi w tym "nie mieszkaniu na swoim"?... Chyba nie. Chyba bardziej o brak swobody. O to, że nie jestem sobą. M.B. jest dobrą M.B. ;) I super, że możemy oszczędzić mieszkając tu, i to miasteczko ma swoje uroki, i te widoki z okna, i ten dom z podwórkiem, i przepyszne zupy, i rozmowy, i bycie tu w tym czasie... Ale taka jestem, że przy M.B. swobodnie się nie czuję. Minęło parę miesięcy i naprawdę tęsknię za własnym z B. mieszkaniem. Tak jak zresztą się spodziewałam - że po koczowaniu u M.B. bardziej wyczekiwane mieszkanie z B. mnie ucieszy... ;) I dobrze. Kwestia czasu, nie tak długiego. Nie ma co drzeć kotów (?) czy szat rozdzierać... potrzebowałam przestrzeni, żeby to wyrazić. Wyrażam więc.  
Myślenie i perspektywy M.B. są inne od moich. Najnormalniejsza sprawa pod słońcem. Potrzebuję przestrzeni dla siebie. 
Że śniadanie z B. a śniadanie w trójkę z M.B. to coś zupełnie innego. Tak czy tak mamy czas tylko dla siebie z B., więc nie ma co narzekać, to z pewnością. Ale jednak... tęsknię za naszą prywatną samotnością we dwójkę. Że inaczej też mieszkać z współlokatorem-studentem, a inaczej z M.B. Zupełnie inna relacja przecież. 
I to sprzątanie cotygodniowe.. I te przydomowe sprawy. Presja. Poczucie, że powinnam. A ja jestem jedynaczką, leniwą i egoistyczną? Zapewne, też. ;) Bo za dużo to nie sprzątam. Nie gotuję. Nie udzielam się domowo. Mnóstwo rzeczy, które mam głowie, przekładam nad pilność i ważność tych ważkich spraw dla mnie. Tak jest... Wolę pisać, zajmować się zdjęciami, słuchać, czytać, inspirować się, spotykać ze znajomymi, wyjeżdżać, chodzić po górach, tworzyć... I to sprzątnie specjalnego priorytetu nie ma. Szczególnie takie, którego sensu nie widzę. Nie powiem, B.M. pod tym względem i tak jest chyba bardziej liberalna od mojej M.... Nie, nie ma co narzekać. Normalna sprawa. Wypada, żebym coś czasem ugotowała czy posprzątała. Może jednak na bok odłożyła swoje i tylko swoje sprawy, projekty, tworzenie. ;) Trochę na ziemię do wspólnego jak na razie z M.B. mieszkania zeszła. potrzebowałam to wyrazić. Mówię B., ale to dobre nie jest. Takich rzeczy nie powinnam mu mówić. Poradzić sobie sama. Zatem - napisałam tu. I to jest chyba dobra droga. Pisać, opisywać, samej sobie opowiadać i wyjaśniać... Chyba to tędy droga. ;)

100. październikowy dzień midsummer


Przepiękne słoneczne jesienne dni trwają.
Dni prawdziwej polskiej złotej jesieni...

W poniedziałek cieszyłam się każdym promykiem słońca w stuletnim parku odprowadzając pacjenta do stomatologa. Liście pod nogami szurają i pachną jesiennie. Pomiędzy mnóstwem zadań wystawiłam twarz do słońca wpadającego przez okno na parter. Zamknęłam oczy. Pomyślałam, że tak samo słońce świeci, gdybym była na łące. W górach. Odpoczywała i miała czas. To była piękna chwila. Nasycenia się momentem. Nachapanie się energii słońca przez zamknięte powieki...:)

We wtorek ciemną nocą ruszyłyśmy z Krakowa do Zakopanego. Legendarne jesienne Czerwone Wierchy okazały się naszym celem... Pogoda była jak marzenie. Widoki nie do napatrzenia się. Tak pięknie. Tak dobrze. Co za wspaniały dzień...

A w środę mam dwudzieste szóste urodziny. "Midsummer", jak mówi Słownik Nieoczywistych Smutków. ;)


Chcę napisać tu, jak dobry jest B. Najlepszy Mąż.
Jak myśli o mnie. Jak chce dobrze.

Od dnia po rocznicy naszego ślubu kanarkowo żółte kwiaty cieszą oczy z makowego wazonu. Trzymają się dzielnie. Choć to nieoczywiste... Dostałam kwiaty. :)

B. nie lubi zapachu parzonej kawy.
A zobaczył, że stara kawiarka jest zniszczona - i na urodziny dostałam nową.

Powiedziałam kiedyś o biografii Osieckiej, że chciałabym przeczytać. Nie był pewny, czy to o Osiecką, czy o kogoś innego mi chodziło - szukał, przekopał internet. Dostałam książkę "Potargana w miłości". :)

Raz mówiłam o tym, jak podobał mi się masaż. I że na takie SPA bym poszła... Nie wiedział, co to "SPA". Pytał kolegę (też nie wiedział) i koleżankę z pracy. Dostałam bilet na "SPA pod gwieździstym niebem"... :)


Wsłuchuje się. Tak się stara być uważnym! Tak bardzo chce dla mnie dobrze!

Kiedyś mówiłam o świeczkach. Następnego wieczoru pojawiły się piękne, bladopomarańczowe kule z wosku.

Śpiewał: "Happy birthday to you..." zapalając świeczki.
Schłodził gruzińskie wino "Pirosmani".
Tak pięknie zapakował prezenty - choć dla niego samego to nie ma dużego znaczenia, wiem. Zrobił to dla mnie. Bo zauważył, że dla mnie znaczenie to ma.


Chciałabym być bardziej uważna. Całą sobą przeżywać trwającą chwilę, a nie błądzić myślami po przyszłości. 
Świadomie być tu i teraz.
W takich chwilach doceniać na bieżąco.

Tak dobry Mąż.... Najlepszy.
Chciałabym być dla niego lepsza. 
Bardziej nad sobą panować. Z emocjami sobie radzić. Nie wywoływać sytuacji konfliktowych. Pogodzić się z sobą. Siebie akceptować, cieszyć się tym, co jest. 
Chyba najważniejsze - być bliżej Boga.

W dwudzieste szóste urodziny chcę iść do spowiedzi.
I umówić się na terapię.

Po głowie chodzi dużo myśli. Prób wytłumaczenia. Znalezienia przyczyny. Szukania sensu, którego nie dostrzegam. Którego potrzebuję, a gdzieś umyka.
Potrzebuję z kimś, kto wie, jak rozmawiać, to wszystko przegadać. Uporządkować sobie. Uzyskać wsparcie od profesjonalisty. Dowiedzieć się więcej o sobie. Nauczyć radzić z silnymi emocjami, którym się często po prostu podporządkowuję. 
Zmienić przekonania na prawdziwsze i z większym dystansem. 
Nie daję sobie sama rady. Szczególnie przy PMS. Niszczę tym siebie i relacje. Nie myślę o sobie dobrze. Wpadam w dołowe nastroje, z których w danym momencie nie widzę wyjścia.

Chcę akceptować siebie. Akceptować świat.
Po prostu cieszyć się tym, jak jest. Kim jestem. Co trwa.
Chcę dobrą miłością kochać Bartka. Być dla niego dobra.

Napisał właśnie: "Dziękuję Karolajn za pyszną kanapkę od Ciebie!".
Najlepszy mąż świata... :)


W ten dzień urodzin chce cieszyć się życiem. Dzisiaj i w każdy kolejny dzień. Nie zazdrościć, nie oglądać się na innych, nie oceniać. Korzystać z tego, co jest. Z tego słońca! Z tej przepięknej jesieni! Z życia, które trwa! :)







Obraz i rytm muzyki mówią innym językiem / Jakub Julian Ziółkowski

 Nie chcę archiwizować. Chcę tworzyć. Potrzebuję sztuki jak ożywczego głębokiego oddechu. Karmię się kontaktem ze sztuką, nasycam. Twórczoś...