108. walentynkowe refleksje

Nie, żebyśmy obchodzili walentynki.. poza obejrzeniem wieczór wcześniej szalenie wciągającego filmu "Czekając na Joe" przy alkoholowym akompaniamencie, z mojej strony - wiśniowego wina. I kolejnego dnia poranną nocą do pracy obudziłam się bardzo zmęczona... ;)

Walentynki w środę popielcową. To tak zawsze jest? - pytał tydzień temu chłopak z huty.

Dowiedziałam się, że wśród "kibiców" wisły/cracovii nie chodzi o piłkę nożną, tylko o narkotyki. Google podaje informacje z kolejnych lat o rozbiciu gangów narkotykowych pseudokibiców, a pacjent opowiadał, że w wiśle narkotyki są ciekawsze, mocniejsze, a cracovia bardziej dba o małolatów - tylko marihuana, i kokaina - ta z kolei nie jest taka groźna.

Co za świat. Zupełnie inny. Alternatywny świat, który funkcjonuje tuż obok pokazują mi pacjenci.

Walentynki. Tak myślałam sobie o tym, że 15 (!) lat temu to ja wkładałam walentynkową kartkę w rękaw kurtki. Kanarkowej. Przez siatkę w szatni. Twoja K******a. Tyle gwiazdek, ile liter. Nie liczył. Spojrzałam teraz na facebooka. Ten chłopak dalej przypomina siebie sprzed lat ;). Ponoć ma dziecko z jakąś dziewczyną, takie plotki mnie kiedyś doszły. Studiował na ekonomicznym. Chyba dalej kibic piłki nożnej. Zabawne wspomnienia wróciły. "kochasz jeszcze darka?" - co jakiś czas pisał do mnie jego kolega na gadu-gadu. Z przekonaniem odpowiadałam, że tak. W pamiętnikach opisywałam swoje uczucia zakochania, rozpływałam się w swojej romantycznej historii. W maju poszłyśmy oglądać mecz na szkolnym boisku. Poszłam nie niemiecki, bo on też w gimnazjum wybrał ten język jako dodatkowy. Choć już wtedy wolałabym rosyjski...

Myślę, jak wszystko się zmienia. Wczoraj  pacjent o fikcyjnym imieniu i nazwisku rozdawał na kolorowych kartkach imienne walentynki. Dostałam czerwoną. Podpisaną tym fikcyjnym, niedorzecznym imieniem i nazwiskiem. Fascynująca historia, ciekawa jestem, jak to się rozwiąże. Ciepłe uczucia budzi we mnie ten człowiek. Podróżnik. Szedł na nogach, hen. Trudna przeszłość o której nie chce opowiadać. Przyjazne do świata podejście. Pacyfistyczne, powiedziałabym. Właśnie, ta jego hipisowska aura chyba mi się tak podoba. Wolność, ha.
Zaskakująco logiczny w swoich fantazyjnych opowieściach.  
Kim naprawdę jest? Czy to choroba, czy celowo chce zmienić swoją tożsamość?...
Nowe konto na facebooku już ma.
Od innego pacjenta w manii otrzymałam (w spadku po koleżance) czarno-białe zdjęcie znalezione w jakiejś książce. Podpisał się swoim tagiem. Gdyby nie szkolna miłość do chłopaka z szóstej "b" ;), może nie wiedziałabym, co to tag. Grafficiarze.
Koleżanka dostała poradnik dla osób poszukujących pomocy w kryzysach psychicznych z wypisanym na okładce wierszem (?), przechowywanym gdzieś w pamięci pana J. Z dedykacją. Imieniem, nazwiskiem, adresem.
Inna koleżanka podzieliła się z nami rafaello zamiast czerwonych róż (w szpitalnym sklepiku nie sprzedawali).

Kiedyś takie symboliczne gesty były szalenie dla mnie ważne. Jak rzep czepiałam się ich. Rozmyślałam.
Powierzchowność.
Klimatyczność życia.
Już kiedyś mówiłam B., że gdybym jako piętnastolatka spojrzała na siebie, jaka jestem teraz, to chyba by mi się podobało. Chciałabym taka być. Klimatyczna.

Myślę, co teraz się liczy. Zmieniło się z pewnością sporo. 
Liczą się relacje.
Liczy się prawda.
Rozwój.
Bóg, na pewno, tak chcę. Chcę wrócić. Otworzyć się. Poddać Jego woli. Nie trzymać kurczowo życia w swoich rękach.

Chcę budować naszą relację. Razem.

Teraz myślę, że chcę zadbać o kontrolowanie czasu. 
Lepiej planować. Nie poddawać się marnotrawieniu czasu przed komputerem. Na facebooku, czytając kolejne artykuły. Chcę nad tym panować. Być punktualna! Dobrze planować.

Nie zakładać, że świat dostosuje się do mnie.
Wszystkiego nie mogę na siebie brać, wszystkiego nie dam rady zrobić. Zawsze coś za coś. Wybierać, a nie oszukiwać się, że w przedziale czasowym zmieszczą się wszystkie moje plany. Nie zmieszczą. Na co mi te frustracje, żale, spóźnienia, niezrealizowane postanowienia przez złą organizację czasu.

To chcę zmienić. Nad tym pracować.

I ostatnio myślę, że estetyka jednak jest ważna. 
Minimalizm mnie pociąga.
Ale też po prostu - może jednak warto poświęcić czas na to, aby było estetyczne. Bo to cieszy. Przyjemniej żyję się wśród estetyki. Po prostu.

Chyba najwyższy czas skończyć z wmawianiem sobie, że chcę robić tylko rzeczy ważne. Istotne. Na inne brak czasu.
Nie prawda.

Dobrze jest słuchać dobrej muzyki. Ostatnio - często klasycznej. Zaczęło się od dźwięków pianina z widokiem na zimowy staw w parku i łabędzie. Zachwyt i zdumienie tym, że tak można. Muzyka ze spotify, internet w nowej komórce. Słuchawki na uszach i podczas biegu słuchać można nie tylko zgranych konferencji z SWPS, ale i dowolnej muzyki! Niesamowite.. Byłam pod sporym wrażeniem cudów techniki. ;)

Kubki, które lubię. Podpisywanie przypraw. Świeczki. Palące się delikatnie lampki.
Przed nami meblowanie mieszkania... Pomalowaliśmy już ściany - i to wcale nie było takie proste. ;) Powybieraliśmy sprzęty kuchenne - i to zajęło dużo więcej czasu, niż się spodziewałam... Świat pralek. Okapów gdzieś pod sufitem. Wysuwanych z szuflad płyt indukcyjnych. Odbić siebie w czarnych powłokach. Pomieszczeń bez dostępu do słonecznego światła. Sprzętów popsutych już w sklepie. Wnętrz zmywarek, które przypominają dziecięce, badziewne zabawki z plastiku.
Nie był to łatwy czas, to wybieranie sprzętu wśród masowego postarzania produktów...
B. jednak zamówił. Powybierane. Odhaczone. 
Czekamy na kuchnię (fronty już z wybranym (?...) wzorkiem, u lakiernika). I będzie można się przeprowadzać.
W sam raz na nadchodzącą wiosnę... ;)

To jest super!
Myślę o tym, że ważne jest wiele źródeł światła. Nie tylko to górne, ale też lampki, pomniejsze punkty oświetleniowe. Myślę o zdjęciach na ścianach. O kolażu z zeskanowanych starych, rodzinnych zdjęć. O własnej organizacji przestrzeni. O swoich rzeczach tam, gdzie nam pasuje. Czarnej tablicy do zapisywania kredą spraw wszelkich. Miłych pojemniczków na różne rzeczy. Cieszenia się drobnostkami codzienności. Własną estetyką, o którą warto dbać i się nią cieszyć. ;)

Wielki Post rozpoczął się.
Czas na zmiany na lepsze.
Idę pobiegać. ;)



107. znów psychiatryczne zachwyty

Kopiuję zdjęcia z Barcelony do obróbki.
Barcelona. Styczniowy weekend w słonecznym, hiszpańskim mieście. A pacjent "dzień dobry, cześć" w Barcelonie się urodził. Wychował w polskiej dzielnicy, dlatego tak świetnie włada ojczystym językiem. Wszyscy jego bliscy umarli, tylko o śmierci dziadka został zawiadomiony. Teraz wyruszył w podróż, od pięciu dni jest w drodze. Idzie do Barcelony. Chciał przekroczyć Wisłę, i tak się stało, że stanowił zagrożenie dla siebie i innych wędrując po autostradzie. Choć mówili mu, żeby iść po drugiej stronie, nie od drogi. I dlatego trafił tutaj. Choć jest bez potrzeby, to oczywiste.

Bez wątpienia mam ciekawą pracę.
Ten pacjent zauroczył mnie całkowicie, bo do całej swojej historii podróży jeszcze pisał dziennik!...
O takich pacjentach marzyłam. Z fantazją. ;)

Ale serio: to porażające.
Fascynujące, i porażające. Te ich wewnętrzne światy. To odklejenie od rzeczywistości.

Wczoraj znów pokochałam psychiatrię całym sercem. Obserwowanie ich współpracy. Zaangażowania. Pomagania mniej sprawnym. Obserwowanie pacjentów podczas obiadu jest niesamowite.
A jeszcze lepiej - wejść pośród nich. Takie psychologiczne doświadczenie. Niewiele przecież brakuje, żeby usiąść obok i jeść z zielonych, plastikowych talerzy. Te granice są cienkie. I nic nie jest oczywiste. - niby rzecz oczywista, ale wciąż odkrywam na nowo.

Czemu by nie zadawać pytań fundamentalnych?
A czym jest sens życia, panie Marku?
Pieniądze!
Pieniądze są najważniejsze?
Nie, miłość!
A zdrowie?
Najważniejsze.
Zdrowie, miłość, pieniądze. Taka kolejność.
A szczęście?
Szczęście jest gdy się jest z kimś (...) A pani ma męża?
Mam.
I jest dobry?
Dobry jest.
To jest pani szczęśliwa.

Potem jeszcze zajrzał przez drzwi i powiedział:
To jest pani kobietą spełnioną!


Nigdy nie wiesz, co cię w tej pracy spotka.
Są chwile, gdy z kuchennego okna wzdycham do widoku człowieka w samochodzie. On jest na wolności! Jeździ po świecie, widzi różne miejsca, a nie tylko to wnętrze starego, odrapanego budynku.
Który z zewnątrz prezentuje się naprawdę klimatycznie.

Wczoraj jednak zatapiałam się w psychiatrycznych swych zachwytach na nowo.
Nigdy nie wiesz, co cię spotka. Jaki typ ludzi tu poznasz. Czy wszy (pierwszy raz widziałam wesz!) u czarnoskórego (niesamowita jest tak ciemna ludzka skóra...), czy z wolnego wyjścia panowie wrócą z 1,63 promila. Zdziwieni, że przecież są pełnoletni - o co chodzi?! Coraz  to nowsze i zaskakujące historie. "Dzień dobry, cześć!". Z założenia: nic nie dziwi.
Inny świat. Totalnie odjechany.

Miejscowe smaczki. Opowieści o dawnej piekarni na terenie szpitala i najpyszniejszym chlebie. Bułeczki z rodzynkami i kiwi, i pacjenci myśleli, że spleśniały. 
Historie jak nie z tej ziemi.

Obraz i rytm muzyki mówią innym językiem / Jakub Julian Ziółkowski

 Nie chcę archiwizować. Chcę tworzyć. Potrzebuję sztuki jak ożywczego głębokiego oddechu. Karmię się kontaktem ze sztuką, nasycam. Twórczoś...