Paraliż świata. Cały kraj zatrzymał się.
Nie ma z czego rezygnować, bo wszystko odwoływane.
Pozostaje czujność podszyta obawami i jakaś ulga upartego perfekcjonisty.
Słońce pozwala sobie coraz śmielej i dłużej. Kwitną po ogródkach krokusy, a w domu biały hiacynt i elegancko białe tulipany. Estetyka życia na kartonach wśród kwiatów. Powroty do stanu sprzed dwóch lat.
Do refleksji skłania spokój i opanowanie sąsiada przy zalaniu wspólnej ściany.
Nieoczekiwanie dużo wolnych wspólnych dni razem. Tak zwyczajnie, domowo. Urlopu nigdy tak nie spędzamy. A tu spokój, choć dużo spraw, ale jest czas i przestrzeń na ich po kolei załatwianie. Trochę spełnienie pragnień o zwyczajnej przerwie od pracy bez presji wyjazdów, "bo szkoda urlopu". Widziałam spełnienie w ciąży i macierzyńskim, a tu zupełnie inne rozwiązanie.
Kwarantanna i słoneczne spacery w tym budzącym się wiosennie świecie.
Tym razem na drugą stronę torów. Stare osiadłe osiedle. I wemknięcie się do wysokiego wieżowca. Jak w gimnazjum z Wiolą, zimą łaziłyśmy po wieżowcach i oglądałyśmy widoki z góry. (Kim jest i co robi teraz Wiola?) Tym razem piękna panorama, szerokie widoki na całe miasto. Powiewy wiatru przynosiły zamiennie zapachy typowych obiadów, PRLu, starych ludzi i starego bloku.
Pizzeria Husajn i ciucholand "ubrania z przeszłości".
Wieżowiec z szeroką perspektywą z klatki schodowej i "zapachy przeszłości".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz