[film z USA] "Blue Velvet", David Lynch, 1986

Gosia już dawno pożyczyła mi płytkę z tym filmem. I jak to z pożyczonymi płytkami - leżą, leżą, i czekają na swój czas...

"Blue Velvet" doczekał się. Wiedziałam, że znany, że Lyncha nie znam, ale jest dziwny. Że film-klasyka.
 Ooooj...

Film wcisnął się w mózg mocno. Może nie na poziomie filmów Švankmajera, nie jak "Ociosanek" czy "Szaleni", ale... wielki stres przy oglądaniu. 
Uuuuch, co za film! 
Fenomenalne budowanie atmosfery. Szalałam przez moją rozwiniętą empatię ;)
Chodzi po głowie jeszcze długo. 
I nawet gdy teraz przeglądam fotosy z filmu, to aż się denerwuję.

Więcej, więcej Lyncha!



[czeski film] "Knoflíkáři" - "Guzikowcy", Petr Zelenka, 1997

Gdy ktoś mówił, że widział "Guzikowców", ja odpowiadałam, że oj, lubię czeskie filmy! Ale "Guzikowców" nie widziałam.
Raz przespałam ich na maratonie filmów czeskich, wymęczona studenckim życiem.
Innym razem odnaleźć ich w wirtualnych zbiorach nie mogłam.

Jednak czas na "Guzikowców" nareszcie nadszedł - w przedostatni dzień 2015 roku!

Film, co było do przewidzenia, zachwycił mnie zupełnie. Siedziałam przed komputerem i chłonęłam czeskiego filmu klimat w najczystszej postaci. Po licznych, niedopowiedzianych opowieściach o "Guzikowcach" zupełnie nie spodziewałam się takiej właśnie formy filmy - krótkohistoryjkowej.... Ach, ale film to wybitny. To przenikanie się watków. Te... ach, każdy wątek jest wyborny. Taki prosto z czeskiego kina. Z Petra Zalenki prosto. Klasyka. I odwołania do "Pociągów pod specjalnym nadzorem" obejrzanym dzień (dwa dni?..) wcześniej - świetne uczucie, gdy wiesz, o co chodzi w kulturalnym odwołaniu. ;)


69. życie w bezlistnych zaroślach schowane

Wypad-niespodzianka. Wyjazd "za miasto". Wydarzyć się może wszystko. Chłonąć można całą sobą. Randka, a jak! 

Zamek w Dobczycach, nad zalewem. Gdzieś nad tym zalewem sześć lat temu na swojej studniówce widziałam okrągły księżyc. Przez okno. A obecny Mąż był więc wtedy w moim teraźniejszym wieku... Ho, niezłe rzeczy!

Biegliśmy. Było zimno. Wzdłuż Raby. Było pięknie. Wczesne popołudnie początku stycznia, w święto "Trzech Króli", a nas było dwoje, i wolno zapadał zmrok. Powietrze zawieszone, ciężkie, szare. Białe połacie śniegu, jasne trawy, rzeka płynie. Kaczki. Wdychanie chłodnego powietrza, w biegu. Tak jak teraz jest - tak jak teraz jest! - chciałbym aby było zawsze... I ptactwa mnogość. Nad głowami głosy wydająca, i w zaroślach bezlistnych pochowana, gdzie kończyła się wygodna ścieżka wzdłuż rzeki. Rozpoczynało się królestwo ptasie, życie w drzewno-krzewowym zagajniku, dzikim i bujnym, nie dla ludzi przystosowanym. Gwar miasta zwykle mnie drażni, uczę się go ignorować, ale przejawy życia ludzi miasta nie są mi miłe. A tu życie głośne, rozkrzyczane, chaotyczne - ptasie. I się zachwycam, i chłonę, i za przepiękne chwile te momenty u progu ptasiej krainy uważam.


68. najpiękniej na plantach

Było wspólne kolędowanie (z dobrym bębniarsko-taboretowym bitem), a na kołysankach dla Jezuska przysypianie (po dwunastu godzinach pracy, bądź co bądź). Miłe chwile, z zachwytem robione zdjęcia autorskich białego i różowego bałwanka. Otwieranie się w mniejszej grupie. Wymiana słów paru - ożywcza, niosąca ukojenie. Krótkie wyrażenie siebie. Nachapanie się innych światów, innych środowisk, innych perspektyw, innych spojrzeń. Tak potrzeba!

Poszukiwałam w autobusowych rzędach Tego Jedynego. Gdzie jest, gdzie jest? Jaki ma numer? Stoją w rzędach, dyszą. Biało-niebieskie bryły na kółkach. I naraz ruszyły. Wszystkie. Ze wszystkich czterech ulic. Każdy w swoją stronę, rozpierzchły się. Gwar silników, zamęt, autobusy rozjechały się, a wśród nich mój. Już wiem, skąd odjeżdża mój pierwszy nocny.

Popłoch. No, bo jak to?! Ale po chwili już zachwyt.... Na białych plantach, pruszyły wolno, cichutko białe płatki śniegu. Płaty. Potężne. Wirowały delikatnie. W spokoju białych plant o północy. W świetle latarni, w byciu poza wyznaczonymi ścieżkami. Opadały kołująco, goniąc swój coraz to mniejszy cień, i tak aż do ziemi. Taniec snieżynek w powietrzu i równoległy taniec ich cieni na białym dywanie przykrywającym zmarznięte resztki traw. Każdy płatek śniegu miał swoją parę - płaskie, szare odbicie na ziemi.

Piękne to były chwile.

Pomyślałam - a gdyby tak, jak w słoneczne, ciepłe dni, położyć się na ławce i oglądać świat podniebny z perspektywy poziomej? Zobaczyłam ławkę Witkacego - no gdzie, jak nie tu! I leżałam. I patrzyłam na bure niebo bez gwiazd i nagie gałęzie drzew. Ale najbardziej to patrzyłam na wirujące płatki śniegu...

Ktoś przystanął. Role się odwróciły. Porada, żeby lepiej tak nie leżeć, bo tu przyjdą.
No tak.

I pomyślałam - a może by tak z kimś te zachwyty pięknem podzielić?
I dzieliliśmy. Nadal było pięknie, a Wisła zamarzła. I spod Wawelu widok na dziurę w lodzie pełną ptactwa - białych łabędzi, czarnych kaczek. I skulone, czarne kacze postacie na zamarznietej powierzchni rozpierzchłe wokół. Przepiękny to był widok.
I dobre, ciepłe rozmowy w tym nocnym mrozie.


Trzeba pozwalać, żeby czasem autobus uciekł. I dziać się wtedy mogą wspaniałe rzeczy... ;)


Obraz i rytm muzyki mówią innym językiem / Jakub Julian Ziółkowski

 Nie chcę archiwizować. Chcę tworzyć. Potrzebuję sztuki jak ożywczego głębokiego oddechu. Karmię się kontaktem ze sztuką, nasycam. Twórczoś...