Wypad-niespodzianka. Wyjazd "za miasto". Wydarzyć się może wszystko. Chłonąć można całą sobą. Randka, a jak!
Zamek w Dobczycach, nad zalewem. Gdzieś nad tym zalewem sześć lat temu na swojej studniówce widziałam okrągły księżyc. Przez okno. A obecny Mąż był więc wtedy w moim teraźniejszym wieku... Ho, niezłe rzeczy!
Biegliśmy. Było zimno. Wzdłuż Raby. Było pięknie. Wczesne popołudnie początku stycznia, w święto "Trzech Króli", a nas było dwoje, i wolno zapadał zmrok. Powietrze zawieszone, ciężkie, szare. Białe połacie śniegu, jasne trawy, rzeka płynie. Kaczki. Wdychanie chłodnego powietrza, w biegu. Tak jak teraz jest - tak jak teraz jest! - chciałbym aby było zawsze... I ptactwa mnogość. Nad głowami głosy wydająca, i w zaroślach bezlistnych pochowana, gdzie kończyła się wygodna ścieżka wzdłuż rzeki. Rozpoczynało się królestwo ptasie, życie w drzewno-krzewowym zagajniku, dzikim i bujnym, nie dla ludzi przystosowanym. Gwar miasta zwykle mnie drażni, uczę się go ignorować, ale przejawy życia ludzi miasta nie są mi miłe. A tu życie głośne, rozkrzyczane, chaotyczne - ptasie. I się zachwycam, i chłonę, i za przepiękne chwile te momenty u progu ptasiej krainy uważam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz