Było wbiegnięcie w ciszę niedzieli. W dzień święta, gdy świat ludzi śpi, a świat ptasi daje koncerty. Jak lat parę temu - wakacje w Bieszczadach. Lipiec, Wetlina. Mokro i bardzo zielono. Bardzo bujnie i świergotliwie.
Teraz wiosna, odkrywanie nowych-bliskich zaskakująco miejsc. Zachwycają te okolice. Poszukiwanie Drogi, o której opowieść słyszałam. Podążanie mokrymi chodnikami wzdłuż mokrych bloków, przy mokrej, pustej ulicy. Niepogoda poranka niedzielnego. Za ścieżkami ledwo odznaczającymi się w błotnistej trawie podążanie. Ścieżki mamią i zawodzą. Prowadzą do rowu z wodą płynącą albo w wielkie kałuże. Nagle kończą się wśród błotnistych dziur i zostawiają samopas na rozćwierkanej, rozbujałej do zieloności łące. Tu nieopodal, zaraz wysokie bloki - i szaleństwo dzikich pól, drzew strzelających nagimi jeszcze gałęziami prosto w bure niebo. Kwiaty na niższych drzewach rosną, zmoczone deszczem gałązki dają krople wody prosto na język. Psy poszczekują, ptaki w szale koncertu, zagłuszają ciszę niedzielnego poranka z niepogodą.
A buty przemoczone.
W końcu, przez bagna i łąki błotniste nieprzebrane, dociera się do Drogi.
Pora wracać. Następnym razem trafię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz