w jakimś pędzie

I nagle sobie uświadomiłam, że odtwarzam historie kobiet w rodzinie. Że żyje w jakimś pędzie. Że ładuje sobie kolejne zajęcia, twórcze, rozwijające, kreatywne i inspirujące, i narzekam. Jak babcia zaharowywala się w polu i gospodarstwie, i narzekała. I co jej dolega i co boli. I co ludzie powiedzą. Jak mama stawiała na edukację i perfekcjonistycznie dawała z siebie wszystko w szkole i domowym pedantycznym porządku (choć jaki to błogo przyjemny, przytulny domowy porządek teraz, gdy przyjeżdżam... Miły porządek, który dla mnie naturalnie jest obecny - a okazuje się, że "nie robi się sam", bo jakoś w moim domu takiego go nie ma). A za jej złość byłam odpowiedzialna ja, ona się dla mnie poświęcała. 

Wszystkie robiłyśmy coś podobnego, tylko w innych obszarach życia i świata. Każda wybrała sobie swój. Czy babcia też jakoś w buncie na prababcie wybrała coś "swojego", robiąc to samo? Czy to zaczęło się wcześniej, czy właśnie od niej i trudnego dzieciństwa, spalonej wsi? 

I nie jest tylko źle. Ani ze mną, ani z nimi. I przykładanie się do zadań, solidność, słowność, której nauczyłam się w domu, teraz sobie bardzo cenię. I pracowitość, i zaangażowanie. I dawanie z siebie dużo. I wiele innych.

Ale zobaczyłam też ten rys.  


Mimo że joga teraz, że oddycham i rozluźniam mięśnie, że pracuje nad tym żeby starać się wysypiać, odpoczywać też biernie i nie łajać się za to, żeby dawać sobie czas i nie cisnąć, nie wywierać na sobie presji że muszę wszystko i idealnie... Ze w duchu NVC i de Mello przyglądam się swoim emocjom i potrzebom zamiast obarczać za nie odpowiedzialnością otoczenie, dziś tak pięknie mi się to udało idąc z badaniami przez park... Mimo, że wiem, że pracuje nad sobą dużo - to zobaczyłam ten rys. Pracoholizm, bycie przeciążona i narzekanie na to. Branie na siebie za dużo.

A ja tak nie muszę.
Nie muszę ani się wspinać, ani biegać, ani jeździć rowerem z namiotem, wstawać na wschody słońca i chodzić po wysokich Górach. Nie muszę ani robić slajdowiska z podróży, ani pisać bloga i składać filmy, obrabiać zdjęcia i archiwizować starannie życie i podróże. Nie muszę ani śpiewać w chórze, ani nawet robić tych wszystkich rozwijających psychologicznych rzeczy - grup NVC, czytania książek, artykułów i wpisów, wybierania się na kurs psychoterapii i rzetelnego zastanawiania się nad tym. O dziwo, pomyślałam, że nie muszę pracować...? To jednak nie mieści mi się w głowie, bo "bez pracy nie ma kołaczy". A i tak, cholera, w mojej głowie to że solidnie i z zaangażowaniem pracuje ciągle rozwijając się zawodowo i zarabiam na tej pracy przecież to za mało! To jakby nic. Jakby oczywistość.
A to wymienione to nie wszystko. To ciągle coś nowego. I w przeszłości tak tego dużo, że pogubiło się w pamięci. 

Karolcia, doceń siebie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obraz i rytm muzyki mówią innym językiem / Jakub Julian Ziółkowski

 Nie chcę archiwizować. Chcę tworzyć. Potrzebuję sztuki jak ożywczego głębokiego oddechu. Karmię się kontaktem ze sztuką, nasycam. Twórczoś...