[czeski film] "Sedmikrásky" - "Stokrotki", Věra Chytilová, 1966

obejrzane 7.12.2013

- Nic nam nie wychodzi, nikt nas nie rozumie. Wszystko jest na tym świecie zepsute, jeśli wszystko jest zepsute, to my też będziemy zepsute.
Masz coś przeciwko temu?
- Ależ skąd!




Ten film to cudowna uczta dla oczu.




"Bohaterki filmu „Stokrotki” były młode i pociągające, skłonne do zabawy. W kolejnych epizodach widz był świadkiem, jak niszczą wszystko dookoła siebie, zawsze z lekkością, elegancją, dumą i wyrafinowaną inwencją. Poczynania dziewczyn w większości były nieszkodliwymi żarcikami, wzbudzającymi pobłażliwy uśmieszek, ale ta niewinna heca, zabawa, infantylny sadyzm, doprowadziły do zagłady całej ludzkości.






Obok świata tytułowych stokrotek, egzystował drugi świat – w którym z pozoru wszystko było na swoim miejscu, był to świat klasy robotniczej. Ogrodnik pracujący w zagajniku nie reagował na nieprzyzwoite zachowania obu Marii, ignorował je, udawał, że ich nie ma. Robotnicy, którzy jechali na rowerach do pracy, także ich nie zauważali, jakby należały do innego świata.

Reżyserka w tych scenach skrytykowała klasę robotniczą za brak spostrzegawczości, odwracanie głowy od spraw i rzeczy, które mogłyby ją zirytować i skłonić do buntu przeciwko zastanej rzeczywistości. Chytilová już na wstępie deklarowała, że jej film jest nekrologiem lekkomyślnego życia, pytanie tylko czyjego: robotników czy Marii?"



"W ostatniej scenie filmu, kiedy to stokrotki urządzają wielką ucztę, ich największe pragnienie posiadania, zaspokojenia za wszelka cenę woluntarystycznych chęci – rozkoszy smaku, zabawy, igraszki, hecy – kończy się nudą. Dziewczęta są rozczarowane. Rozkosz nie przyniosła im rozkoszy, ale cierpienie. Czy jest coś na tym świecie, co może je zaspokoić? Chytilová w puencie filmu stwierdza, że nie. Stokrotki stwierdzają nieoczekiwanie, że nie chcą już być zepsute, ale pragną zbudować świat na nowo. Marie nie wiedzą jednak, jak tego dokonać, więc pełne rezygnacji próbują naprawić to, co zniszczyły w szale destrukcji. Składają – ubrane groteskowo w gazety – popękane talerze, budują ze zgliszczy torty i szukają pod stołem sztućców. Nie ma jednak odwrotu, żadne prośby lekkomyślnych dziewcząt nie zostaną wysłuchane. Nie można cofnąć tego, co się zaczęło, ale także bez dobrego planu nie można iść dalej w swoich zamierzeniach."





[czeski film] "Šílení" - "Szaleni", Jan Švankmajer, 2005

obejrzany 8.12.2013

Czeski horror! To dopiero jazda... I prawda, że surrealistyczny. I że to horror filozoficzny. I że jak to w czeskim filmie - nie wiadomo o co chodzi.


Ten film wbił mi się w mózg bardzo mocno. Prawdziwie przeraził... Tym, że nic nie było do przewidzenia. Okrucieństwem. Psychiatrią, która fascynuje, ale też zatrważa... Gdy już stało się najgorsze z możliwych - za chwilę wydarzało się coś jeszcze straszniejszego. I ten motyw szalonego koszmaru sennego łapania przez sanitariuszy-osiłków z obłędem z oczach, który na końcu ze snu staje się jawą... Wędrujące płaty mięsa. Brodzenie wśród pustych, zimnych, deszczowych pól i szaleńczy śmiech Markiza (de Sade, jak nic). Satanistyczne sceny orgii. Szpital psychiatryczny, gdzie żądzą pacjenci, a prawdziwy-okrutny personel w piwnicy, za kratami wytarzany w smole, oblepiony piórami... Brrr...

Że podobno nawiązania do Foucaulta.
Pewnie wiele nawiązań, których nie dostrzegłam i tytuł "filozoficznego horroru" jest prawdziwy. Dla mnie to najbardziej przerażający horror, jaki widziałam...

[czeski film] "Rozmarné léto" - "Kapryśne lato", Jiří Menzel, 1968

obejrzane 20.10.2014

 „Ten rodzaj lata wydaje mi się trochę niefortunny”...


Niebywałe pokłady uroku kapryśnego lata w tym filmie... "Poetycki" - określenie bardzo adekwatne. Zachwyca, wchłania w swój świat, daje się porwać w ten klimat... Czeska ironia na małomiasteczkowość, barokowe wypowiedzi z ust snujących się po pustym kąpielisku bohaterów. 

Misiowy strój uroczej akrobatki - ach.

Uwielbiam, uwielbiam czeskie filmy...
Wszystko dzieje się tak po prostu.

I właśnie taki świat, taka pogoda, takie barwy filmu lat 60. Takie lato lubię. Opustoszałe, swojskie miejsce w sezonie, a "po sezonie". 


[czeski film] "Křik" - "Pierwszy krzyk", Jaromil Jireš, 1963

obejrzany 13.10.2014
Slávku, Slávku...


"Pierwszy krzyk" zachwycił mnie scenami w mieszkaniu. Wiatraczek na parapecie za oknem. Widok na dachy domów. Życie tak po prostu. Nie trzeba być nikim wybitnym, żeby żyć
Ivana cudna, urocza, bliska.
I to życie takie... bliskie. Taka tęsknota do prostego życia we dwójkę, na poddaszu, z widokiem na dachy, tęsknota do prostego, zwyczajnego bycia razem.

Motyw naprawiacza telewizorów wchodzącego na chwilę w życie tym, którym telewizor naprawia. Lubię, bardzo.

I to życie kiedyś, inna od obecnej rzeczywistość budek telefonicznych i sekretarek z maszynami do pisania.

[czeski film] Dlaczego lubię czeskie filmy?

CZEKAM
Václav Burian

Czekam,
aż kiedyś powróci
wszystko,
czego nie przeżyłem.
Nie było przecież
nic piękniejszego.

(tłum. Leszek Engelking)


Lubię czeskie filmy, bo...
Jest w nich coś, co mnie urzeka. Wprawia w najczystszy zachwyt. Tak po prostu cieszy. Czeskie filmy odrywają od rzeczywistości. Są pełne uroku. Bawią absurdem i tym swoistym czeskim poczuciem humoru, które mi leży. Wszystko może się w nich wydarzyć, nierealne sytuacje zupełnie nie dziwią, a jednocześnie mnóstwo jest scen bardzo życiowych, odsłaniających (czasem niewygodne czy wstydliwe) prawdy o człowieku. O, właśnie, mam wrażenie, że w czeskich filmach można tak zwyczajnie być sobą - tak, jakby było w nich na to pozwolenie. A to tak relaksuje, gdy nie trzeba się spinać, by znów kogoś grać. Czeskie filmy pokazują, że można realizować to co się ma w głowie, i to wcale nie dziwi. Można.

Czeskie kino odpręża mnie i bawi. A czasem przeraża...

35. jesień najbardziej zachwyca

Niedziela w pełnej niedzielnej krasie końca października. Ale najpierw długo dzień, o godzinę od zwyczajnego dnia dłuższy, osnuty sennymi mgłami. A później słońce, obłędnie niebieskie niebo, jesień najpiękniejsza. Spokojne niedzielne południe. Ze starych i nowszych kościołów roznoszą się po łąkach, parkach, pustych ulicach czytania, psalmy i modlitwy. Małomiasteczkowy klimat, senny, niedzielny, przepełniony spokojem i bezpośpiechem. Kasztany już dawno opadłe, zeschnięte, za to liście w cudownej ferii barw. Ach, jak pięknie... Słoneczna ulica Główna na przedmieściach, taki spokój, takie słońce, taka leniwa niedzielność, takie zaakcentowane rozciągnięte w czasie "tu i teraz"... 

A później nad kamieniołomem znów mgły, wczesnym wieczorem. Nieruchome maszyny, urwisko kamieniołomu w tajemniczych mgłach, pagórki, żółta ziemia, zastój. Chłodno i wilgotno. Tak bardzo jesiennie...

34. jeśli powietrze pachnie kawą, to zbiera się na deszcz

Kolory traw jesienne, przygaszone. Odludnie i mgliście. Przestrzeń!
Drewniany most nad rzeką. Łabędzie co po chwilę wzbijające się do lotu, by za moment wylądować w wodzie. I nagle zerwały się - trzepotały skrzydłami, mocno i głośno. Łabędzi majestat. Wkładają w lot dużo wysiłku. Każdy z pochyloną szyją, białe naprężone postury. Lecą, lecą pod mostem! Po chwili jeden jeszcze, przelatuje nad. Zabawnie skrzypią w locie. Chwila do zachłyśnięcia się zachwytem.


W parku miało być bieganie, a wyszło bardziej gonienie wiewiórek. Te pełne energii istotki to moje ulubione zwierzątka. Nerwowe w ruchach. Z niepokojem rozglądają się na boki. Zakopują orzechy, mordkami węszą (?) wśród liści. Szybko biegają po korze drzewa, sprytnie przeskakują z gałęzi na gałąź. Te rude są najbardziej urocze. Puszyste kity, błyszczące oczka i nastroszone uszka. Silne, małe łapki. Spotkanie wiewiórki to taki najpiękniejszy prezent w danym dniu. A teraz, jesienią i Łazienki, i Park Lotników tych energicznych stworzonek są pełne... Nie spotyka się jednej jedynej, tylko jedną za drugą! Zabawne, gdy gonią się po pniu drzew. Kiedyś widziałam na jednym drzewie aż trzy biegające za sobą wiewiórki. Najszczerszą radość w sercu budzi niespodziewany widok tych zwinnych, niespokojnych stworzonek.




Dlaczego łatwiej topić się w smutku niż szukać powodów do radości?
Teoria z podciągami do dur w harmonijce molowej to może tylko wymówka...

Dobrze jest mieć się jak spełniać. Się jak realizować. I tyle drzwi przecież ciągle, ciągle otwartych! Że można pisać. Nawet gdy to grafomaństwo. To tak cieszy. I tak niewiele potrzeba.
I celem jest zakup lepszego aparatu...

I tyle w życiu można, tak po prostu! :)


Obraz i rytm muzyki mówią innym językiem / Jakub Julian Ziółkowski

 Nie chcę archiwizować. Chcę tworzyć. Potrzebuję sztuki jak ożywczego głębokiego oddechu. Karmię się kontaktem ze sztuką, nasycam. Twórczoś...