[czeski film] "Ovoce stromů rajských jíme" - "Owoce rajskich drzew spożywamy", Věra Chytilová, 1969

widziane 27.11.2014 
w ramach krakowskiego "Czeskiego snu"
 
 Dopiero czytając opis tego filmu na filmwebie zdałam sobie sprawę, jaka była jego fabuła... ;)


Trochę ma coś ten film ze "Stokrotek" (zdjęcia: ten sam Jaroslav Kučera). Jednak "Stokrotki" mnie urzekały i porywały, a "Owoce rajskich drzew spożywamy"... Intrygował mnie ten tytuł już od jakiegoś czasu, gdy w któryś dawny poniedziałek był wyświetlany ten film w "Pięknym psie", do którego wtedy nie dotarłam. No i doczekałam się nareszcie wyjaśnienia zagadki: co kryje się pod tymi zagadkowymi słowami... 



A kryje się tajemniczy, trochę oniryczny film: do doznawania, nie rozumienia.
Może za dużo tego czeskiego kina - trzy dni pod rząd, i zachwyt mój nieco zmalał... czas chyba na czeską przerwę ;)

Ale postać Evy i jej sukienki - urocze.


 

[czeski film] "Hra o jablko" - "Gra o jabłko", Věra Chytilová, 1976

widziane 27.11.2014 
w ramach krakowskiego "Czeskiego snu"

"Że też ludzie tak komplikują sobie sami życie..." - taką myśl miałam po tym filmie.


  Fabuła nawet wciągnęła. Trochę uroczego czeskiego humoru też się znalazło.
 I myślę, że prawdą jest, że Chytilová przekraczała granice swoich czasów - dziś jednak nie jest to tak bardzo jaskrawe i widoczne. Granice dużo dalej już dawno się przesunęły...

Dobre ciekawostki o tym, że reżyser Jiří Menzel (grający tu główną rolę - lekarza) studiował razem z Chytilovą i byli przyjaciółmi. I uważał, że ona nie była feministką. A ich filmy nawzajem im się nie podobały.
Memu sercu chyba bliżej do stylu czeskiego kina a'la Jiří Menzel.


 

38. czas pachnący mandarynkami

Kiedy przesadza się z czekoladą i podejmuje się kroki w stronę "rzucenia słodyczy" - owoce (w tym późnojesiennym sezonie: zdecydowanie mandarynki!) pomagają. Bardzo.

Zaułki szarych bloków, odcięte od szumu ulicy, zatopione w swojej swojskości trzepaka przy śmietnikach i codzienności zakupów na targu. Który tuż obok. Na którym tętni targowe życie: w tym sezonie mandarynek, jabłek, bananów, i - o zgrozo! - powoli karpi w wanienkach... Nad którym, by dopełnić klimatu chwili, przejeżdża ze stukotem pociąg.
Puste uliczki przemierzane lekko rowerem. Ulubiona Bonerowska, gdzie latem pachnie chłodem piwnicy. A kameralna cisza panuje niepodzielnie.

Za oknem na jasnym niebie koloru mgły nagie gałęzie drzewa. Listopad. W mieście schowanym pod kocem dymu, chmur, mgły czy może smogu? Pod skorupą oddzielającą od słońca (które - jak się okazuje wylatując w przestworza samolotem - jednak nad tymi kłębiastymi warstwami ciągle istnieje). Zaszyć się w ciepłym wnętrzu, z kubkiem gorącej kawy bądź herbaty - w tym coraz chłodniejszym czasie tak dobrze...


[czeski film] "Něco z Alenky" - "Coś z Alicji", Jan Švankmajer, 1988

widziane 26.11.2014 
w ramach krakowskiego "Czeskiego snu"
 
 To nie ten odjechany surrealizm co w innych filmach Švankmajera... Co nie znaczy, że film nie jest dziwny ;). No ale: świat Krainy Czarów przecież jest światem nielogicznym i cudacznym. 
 
 
Bezkres zaoranych pól, suche liście, trociny, trociny, trociny... Tak, tak, tak!
 
 
 Pełen popis sztuki animacji. Sztuczna szczęka w skarpecie-gąsiennicy: cudowna.
Z pewnością to bardzo oryginalna i trafiona interpretacja Alicji w przedziwnej Krainie Czarów.
Švankmajer krytykował ponoć Disneya za zbyt proste, mało pobudzające wyobraźnię filmy. Swoją interpretacją książki Carrolla Švankmajer pogłębił to, co Disney spłycił, aż po samo jądro Ziemi. ;)


[czeski film] "Otesánek" - "Mały Otik", Jan Švankmajer, 2000

widziane 26.11.2014 
w ramach krakowskiego "Czeskiego snu"
 
 Świat przerażający i nieprzewidywalny... A tak psychologicznie autentyczny. Surrealizm z cudownym czeskim humorem. Ożywające jedzenie, i nie tylko - zgadzam się z krytykami, animacja wspaniała. Dusza w tym, co animowane...
 
 To taki rodzaj horroru (choć raczej horrorów nie oglądam), który mnie głęboko wciąga w swój koszmar. Przy oglądaniu oczy otwierają się coraz szerzej... Otrząsnęłam się po "Otesánku" jednak dużo szybciej niż po "Szalonych" w tamtym roku. Uuuch... 
 
Po filmach Jana Švankmajera już nic nie jest takie, jakie było wcześniej... ;)
 
 

[czeski film] "Spiklenci slasti" - "Spiskowcy rozkoszy", Jan Švankmajer, 1996

widziane 25.11.2014 
w ramach krakowskiego "Czeskiego snu"

Jak po czeskim horrorze tego reżysera - już mniej rzeczy mnie w życiu zdziwi po obejrzeniu tego filmu...

Coś w nim przeraża. Ale bardziej rozbawia. Absurdem. Możliwym do zaistnienia, bo czemu by nie.
I oczekiwanie na "mocne" sceny, których nie ma - bo tak łagodnie, a bardzo abstrakcyjnie: można.

Po prostu: bardziej przyjmowanie, niż analityczne rozumienie i szukanie logiki w tym, co dzieję się na ekranie (swoją drogą zasłoniętym częściowo rzutnikiem, w klaustrofobicznych podziemiach z przejściem pomiędzy wieżami z krzeseł i gratów wszelkich, kręte żelazne schody na antresolę... z muzyką z mocnym bitem, która nie wydawała mi się przeszkadzać, a: być możliwą w tym filmie. Kolejna polska piosenka o matce i drzewie dała jednak do myślenia, czy to podwójne muzyczne tło jest celowe... Czy może być lepsze miejsce i okoliczności do oglądania tak surrealistycznego filmu?)






37. proste uśmiechy

Do chrupkiego pieczywa z masłem i sałatą. Do parującej na twarz i szybę wody przy zalewaniu wrzątkiem herbaty. Do 5 zł w niedziałającym automacie z biletami. Do akordeonowej melodii na plantach. Do niespodziewanej chwili słońca za oknem. Do wybornego szpinaku z makaronem. Do niewylewającej się spod doniczki wody. 
Do wygodnych udogodnień. 

Do zbiegów okoliczności. 
Łagodzących.

36. Popatrzyłam przez okno. Na trawniku gołębie skubały bułkę - poczułam się jak Nosowska.

Tak po prostu dobrze jest rano zjeść pół bułki ze zdrowymi dodatkami, wypić kawę zbożową z gałką muszkatową i kardamonem. Codzienne przyjemności.

Jesienny, soczysty kolorem, liściasty dywan. Gdy rower ruszył zamigotał taniec żółtych jak dojrzałe cytryny liści schowanych przy łańcuchu. Ach, gra radosnych barw.

W Beskidzie Niskim, na jednym z wielu brodów do przejścia, kałuża z wzorem jak sierść szkockiej krowy.

Zabawne powiązania przypadkowych 365 dni z wyjątkiem co cztery - w dzień gdy minęły trzy lata wróciła koszulka, która odeszła w dzień innego poznania.

[czeski film] "Příběhy obyčejného šílenství" - "Opowieść o zwyczajnym szaleństwie", Petr Zelenka, 2005

obejrzane chyba w 2012 roku. nie raz.



Ivan Trojan - bardzo na tak! I podróż wózkiem widłowym - oo, tak!
O tym, jak można zrobić wszystko. Dla utraconej ukochanej, jak i ze zbiegu przypadków.



Finał wcisnął mnie w poduszki. Rzewnie zatęskniłam za głównym bohaterem.



[czeski film] "Samotáři" - "Samotni", David Ondříček, 2000

obejrzane chyba w 2012 r.

Chętnie przypomnę sobie i obejrzę jeszcze raz.
Scenariusz Petra Zelenki. Jak zwykle we współczesnym czeskim filmie jest i Ivan Trojan.



Prawdziwie, przejmująco. Odrywająco od świata w stylu czeskiego kina.

UFO i Tequila Body Shot.



[czeski film] "Postřižiny" - "Postrzyżyny", Jiří Menzel, 1981

obejrzany chyba w 2012 r.



Film - uczta dla oczu. Symfonia zdystansowanego spokoju. Nie trzeba rozumieć, wystarczy odczuwać.
Uwielbiam, uwielbiam czeskie filmy...


Kobiety w starym, dobrym czeskim filmie po prostu są. Niewiele mówią - bo nie muszą. Robią, co robią, z pewnym spokojem i dystansem, nawet gdy to przedziwne i kontrowersyjne działanie. Zachwycają swoim pięknem mężczyzn, przebiegle sprawiając wrażenie, że ich potrzebują. Spokój, opanowanie, ironia i humor, chytre piękno.


35. na zaoranych polach przesiadują jastrzębie

"czy padające drzewo wydaje hałas, jeśli w okolicy nie ma nikogo, kto byłby tego świadkiem?"


Tak jak listopad tamtego roku ciągnął się do marca, tak teraz wrzesień przeciąga się słońcem i zielonymi jeszcze liśćmi po listopadzie. O, jak cudnie, gdy oknem wpadają rozgrzane słoneczne promienie i złoty blask z korony drzew. Gdy biegnąc z Farben Lehre w uszach nad Wisłą delikatny, ciepły wiatr - wbrew oczekiwaniom, więc będący przemiłą niespodzianką. Gdy rowerem przez huczące, gwarne ulice wjeżdża się między odrapane kamienice klimatycznego Podgórza osłaniające poziom ciszy potrzebnej do życia. Jak błogo i dobrze... Nad dzikim brzegiem chłopiec bez koszuli (listopad, listopad, proszę państwa!), przystanek wodnego tramwaju. Wyblakła, ale ciągle zielona zieleń odbija się w spokojnej wodzie. I słońce w słoneczności. Z drugiego brzegu odbija się szary mur. W słońcu, słońcu na wodzie...

Ale te zielone liście gdyby wstrząsnąć krzewem przypinając rower to ulecą, sucho spadając na chodnik.

I wciąż, i wciąż ta złota jesień, ach, jak przepięknie...

Obraz i rytm muzyki mówią innym językiem / Jakub Julian Ziółkowski

 Nie chcę archiwizować. Chcę tworzyć. Potrzebuję sztuki jak ożywczego głębokiego oddechu. Karmię się kontaktem ze sztuką, nasycam. Twórczoś...